George S. Patton „Wojna jak ją poznałem”, Wydawnictwo MON, 1989 rok (org. 1947 rok).
No cóż, generał Patton to bez wątpienia jedna z bardziej barwnych postaci drugiej wojny światowej. Zapewne niewiele osób potrafi wymienić choć jednego innego dowódcę z kilku alianckich armii. Za to z pewnością każdy kto liznął chociaż tematu zna nazwisko gen. Pattona. Był on bez wątpienia postacią nad wyraz barwną i był utalentowanym wyższym dowódcą. Są tacy, którzy twierdzą,że to mój ulubiony generał, w takim wypadku zawsze powtarzam, że cenię go bardzo za jego podejście do wojny, talent dowódczy i konsekwentne realizacje swoich idei, ale gdyby ktoś wsadził mnie w wehikuł czasu i przeniósł na front zachodni drugiej wojny światowej, nie chciałbym być podwładnym Pattona. Oj nie.
Generał Patton był konsekwentny także w byciu oryginałem, nawet książkę ze swoimi wspomnieniami „wydał” dwa lata po swojej śmierci! Oczywiście nie dyktował swojej książki przez medium, ale faktem jest, że zmarł on w wyniku wypadku drogowego w roku 1945 (pół roku po zakończeniu wojny w Europie), a książkę wydała jego żona w roku 1947.
Stąd bierze się ciekawa konstrukcja książki, która składa się z listów generała do żony, które pisał ze świadomością, że będą one czytane także na spotkaniach z przyjaciółmi (tzw. listów otwartych) oraz relacji z poszczególnych etapów kampanii i poszczególnych bitew pisanych przez samego Pattona na podstawie pamiętników pisanych na bieżąco. Listy dotyczą okresu wojny od lądowania w Afryce do końca kampanii sycylijskiej, relacja („krótkie sprawozdanie... jest w pośpiechu spisaną osobistą relacją na użytek rodziny oraz kilku starych i bliskich przyjaciół”!) dotyczy okresu od lądowania w Normandii (ale lądowania samego generała, czyli od 1 sierpnia 1944 roku) do zwycięstwa (dla przypomnienia - 8 maja 1945 roku). Każdy z rozdziałów drugiej części zakończony jest podsumowaniem strat własnych i nieprzyjaciela.
Jest jeszcze część trzecia ciekawa dla wojskowych i miłośników wojskowości. Patton przelewa na papier swoje doświadczenie dowódcze i porady dla przyszłych pokoleń żołnierzy, niektóre są naprawdę szczegółowe dotyczą np. pasa do karabinu. Generał stara się także krótko analizować kluczowe momenty ze swojej żołnierskiej kariery.
Czytając książkę trudno oprzeć się wrażeniu, że piszący ją bardzo lubił swoją osobę. Niby każdy z nas powinien się lubić, to zdrowe i naturalne, ale Patton uważa, że zawsze miał rację, nawet jak okazało się, ze nie miał racji, to i tak ją miał. Czasami ciężko strawić tak wielką dawkę miłości własnej. To trudne, ale jednocześnie trzeba wziąć pod uwagę, że jego relacje mają piętno pisania ich dla publiczności. Postanowiono nie wydawać pamiętników generała, które pewnie mogłyby zawierać więcej „mięsa” i gorących przemyśleń. W zamian dostajemy relacje wielokrotnie poprawiane. Najpierw Patton sam spisywał ze swoich pamiętników, ugładzając je i likwidując co bardzo kontrowersyjne fragmenty. Później, po jego śmierci, materiał przeszedł zapewne kolejną cenzurę rodziny i zafascynowanego nim oficera redagującego książkę.
Tym niemniej otrzymujemy bardzo wyraźny obraz niesłychanie ciekawej postaci. Patton pochodził z rodziny bogatej, z tradycjami wojskowymi. Był znakomitym sportowcem i startował nawet na Igrzyskach Olimpijskich. Już od pierwszej wojny światowej, w czasie której organizował amerykański korpus czołgów, był zainteresowany wojskami pancernymi. Niestety w okresie międzywojennym bardzo zachowawcza armia amerykańska nie chciała przyjąć jego koncepcji użycia czołgów w walce. Później okazało się, że był jednym z lepszych dowódców prowadzących do boju swoje dywizje pancerne.
Ale Patton był także człowiekiem oczytanym i inteligentnym. W książce już na jednej z pierwszych stron dowiadujemy się, że właśnie skończył czytać Koran. Był także osobą głęboko wierzącą i był wielkim patriotą. Uważał, że nie ma lepszego żołnierza niż żołnierz amerykański i nie ma lepszej armii niż armia USA. Potrafił jednak przyznać np. że - „Oddziały polskie prezentują się najlepiej ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widziałem, łącznie z brytyjskimi i amerykańskimi” - co bardzo mu się chwali. Jak na praktykującego chrześcijanina klął jak szewc (choć tego akurat w książce nie ma). Jego legendzie służyły także gesty od których nie stronił, naśladując np. starożytnych wodzów – po przejechaniu Renu przyklęknął na jedno kolano i wziął garść ziemi jak Scypion Afrykański i Wilhelm Zdobywca - „Widzę w swoim ręku ziemię Niemiec”.
Patton był niesłuchanie konsekwentny w głoszeniu swoich poglądów, kłócił się z przełożonymi, potrafił naciągać rozkazy i omijać je, by móc realizować swoje wizje prowadzenia walki. Trudno się tego dowiedzieć z książki, ale jego cięty i niewyparzony język niejednokrotnie przysporzył mu wiele nieprzyjemności i zaważył na jego karierze.
Jest jedna rzecz, która w generale przyprawia mnie o wyższe ciśnienie. Uważał on, że podstawą dobrego żołnierza jest jego w pełni regulaminowy wygląd. Nawet w pobliżu linii frontu potrafił ścigać żołnierzy za brak jakiejś części umundurowania, czy wyposażenia. Dywizjom, które schodziły z linii frontu polecał organizować defilady, które wg niego miały podnosić morale armii. Jedno co mogło podobać się żołnierzom w takim podejściu do regulaminu to to, że równie twardo traktował swoich oficerów.
Patton to postać tak wielowątkowa, a historia dokonań jego i jego armii tak ciekawa, że żeby ją poznać warto zacząć od przeczytania jego własnej książki, by potem przejść ew. do biografii napisanych przez kilku historyków. Można obejrzeć także film „Patton” z 1970 roku. Ale jeśli jeszcze nie znacie generała z bliska koniecznie zacznijcie od tej pozycji.
W moim rankingu 6-gwiazdkowym – 5, za książkę która konsekwentnie, w duchu samego generała, buduje jego legendę.
Cytat jakiś ciekawy
„- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.
Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz