William B. Breuer „6. Batalion”, Wydawnictwo Amber, 2006 rok.
To opowieść o jednym z najciekawszych epizodów ostatniej wojny światowej. Setka amerykańskich rangersów, wsparta filipińskimi partyzantami, uwolniła ze znajdującego się 40 km w głąb pozycji japońskich obozu jenieckiego ponad 500 jeńców. Miejscem akcji są Filipiny i ich największa wyspa Luzon.
Trochę historii, czyli nauka z książki
Przed wojną Filipiny były pod kontrolą Stanów Zjednoczonych i po rozpoczęciu wojny amerykańsko-japońskiej stały się jednym z pierwszych celów ataku armii japońskiej. Praktycznie nieprzygotowane do wojny siły amerykańsko-filipińskie i tak bardzo długo stawiały opór koncentrując się na obronie półwyspu Bataan i wyspy-twierdzy Corregidor. Gdy w kwietniu wojska broniące Bataanu poddały się Japończycy postanowili przenieść 70 tys. jeńców do obozu O'Donnel mieszczącego się ponad 100 km dalej. W tym „marszu śmierci”, bo niemal całą drogę jeńcy przeszli pieszo, podczas którego nie dostawali wody i jedzenia, byli brutalnie traktowani i zabijani z byle powodu, zginęło blisko 10 tys. ludzi.
Po roku znaczną część żołnierzy filipińskich, po podpisaniu „lojalki” wobec nowych władców, zwolniono do domów. Jeńców amerykańskich przerzucono do obozu Cabanatuan nazwanego tak od pobliskiego miasteczka. Jeńcy niedożywieni, zmuszani do pracy w polu – na rzecz armii japońskiej, bez opieki lekarskiej (poza tą prowadzoną przez własnych, pozbawionych lekarstw i środków opatrunkowych, lekarzy) nadal umierali. Nieliczne przypadki ucieczek karane były śmiercią 10 jeńców za jednego uciekiniera.
Ale „6. Batalion” nie opowiada tylko o cierpieniach jeńców na Filipinach i ich uwolnieniu. Mówi także o organizacjach konspiracyjnych, które powstały by wspierać mieszkańców obozu. O siatkach ludzi dobrej woli, którzy organizowali jedzenie, lekarstwa i przerzucali je na teren obozu, którzy potrafili zorganizować pocztę dostarczającą listy za druty i z powrotem. I którzy, niejednokrotnie, płacili za to najwyższą cenę.
Autor zapoznaje nas także ze zbrojnym podziemiem filipińskim, partyzantką wspieraną przez amerykanów i komunistami dla których Japończycy i „kapitalistyczni” partyzanci byli jednakowymi wrogami.
Klaps, akcja!
Jednak, zgodnie z tytułem książki, głównym jej bohaterem są żołnierze jednej z kompanii 6. Batalionu Rangersów, którzy dokonali rajdu 40 km w głąb japońskiego terytorium i uwolnili ostatnich 511 jeńców obozu Cabanatuan.
Im bliżej amerykańskie siły były Filipin i Luzonu tym więcej amerykańskich jeńców wywożono do pracy w Japonii. Wszyscy jeńcy którzy nadawali się jeszcze do pracy potrzebni byli słabnącej z dnia na dzień machinie wojennej cesarstwa. W ten sposób do początku roku 1945 w obozie pozostało tylko ok. 500 jeńców. Jednak im bliżej wojska amerykańskie były obozu tym rosło prawdopodobieństwo, że Japończycy zabiją pozostałych w obozie żołnierzy amerykańskich. Do dowództwa wojsk USA donosili o tym przywódcy miejscowych partyzantów.
Powstał plan odbicia jeńców i przerzucenia ich za amerykańskie linie. Dokonali tego rangersi (ok. 100 ludzi) przy wsparciu miejscowych partyzantów (druga 100). Przeszli oni ponad 40 km w głąb nieprzyjacielskiego terenu, odbili obóz, powstrzymali nadchodzące posiłki japońskie i osłaniając karawanę ponad 100 wozów ciągnionych przez woły przeszli z jeńcami do amerykańskich linii. W porównaniu ze stratami japońskimi, które prawdopodobnie wyniosły kilkuset żołnierzy, straty amerykanów były minimalne.
Gdyby nie to, że jest to prawdziwa opowieść, oparta o „prawdziwe fakty” to wyglądałoby to na scenariusz amerykańskiego filmu propagandowego, zwanego czasami amerykańskim kinem wojennym.
Serdecznie polecam lekturę i zaręczam, że nawet poznanie szczegółów historycznych, które zdradziłem powyżej, wam jej nie zepsuje.
Dla mnie ta książka ważna jest także dla tego, ze pozwoliła mi poznać jedną z ciekawszych jednostek specjalnych drugiej wojny światowej – zwiadowców z Alamo. Podobnie jak żołnierze z LRDG (o których już tu pisałem przy okazji jednej z książek) była to jednostka zwiadu, tylko, że oni powstali dla specyficznych działań na wyspach Pacyfiku, a ich jednostkami transportu nie były samochody, a ścigacze torpedowe i łodzie podwodne.
W moim rankingu 6-gwiazdkowym - 5
To nie koniec, bo jeszcze o tytule
Oczywiście nie mogę sobie odmówić przyjemności przyczepienia się do tytułu. Właściwy brzmi: „The Great Raid on Cabanatuan” i bardziej obrazowo oddaje treść książki, wg mnie jest także bardziej nośny marketingowo. Nie rozumiem zmiany tytułu. I tym bardziej nie rozumiem tego jak go zmieniono, jako że film, który jak mi się wydaje był ostatecznym impulsem do wydania książki na polskim rynku, nosi tytuł „VI Batalion” (też różny od oryginału „The Great Raid”, 2005 rok). Skąd ten pociąg do zmiany tytułów u polskich dystrybutorów i wydawców?
Dygresja historyczna
Odbicie jeńców z obozu Cabanatuan przypomniało mi inną wojenną historię. W Europie również miało miejsce podobne wydarzenie, niestety jego koniec nie był tak dobry. Gdy 3 Armia gen. Pattona przekroczyła Ren dowiedziano się, że w oflagu XIIIb w Hammelburgu, 100 km za niemieckimi liniami przebywają jeńcy amerykańscy. Jednym z nich był zięć gen. Pattona wzięty do niewoli w Tunezji. Z żołnierzy 4. Dywizji Pancernej wydzielono grupę bojową liczącą 57 pojazdów (w tym 19 czołgów i działa pancerne) i 314 żołnierzy, która przedarła się do obozu i uwolniła jeńców. Niestety podczas odwrotu grupa wpadła w zasadzkę i po walce poddała się. Historycy winą za ten nieudany rajd obarczają Pattona i jego prywatny interes w uwolnieniu zięcia. Ja zastanowiłbym się nad winą wielkiego ego generała, który cierpiał z powodu przeniesienia części zainteresowania opinii publicznej na wydarzenia na Pacyfiku. A o uwolnieniu więźniów z Cabanatuanu pisały wszystkie amerykańskie gazety...
Cytat jakiś ciekawy
„- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.
Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz