Janusz Piekałkiewicz, „Arnhem 1944. Ostatnie zwycięstwo Niemiec”, Agencja Wydawnicza AWM, prawdopodobnie 1997 rok (org. München, 1994 rok)
Dla czytającego ta książka to koszmar. I to na wielu płaszczyznach.
W zasadzie powinienem pominąć tę pozycję milczeniem, bo jej treść nie jest warta miejsca jakie zajmie ten tekst w niezmierzonej przestrzeni internetu. Na całe jej szczęście zawiera... zdjęcia, które stanowią najmocniejszą i chyba jedyną mocną stronę tej książki.
Ja jednak, jako człowiek z natury złośliwy jak gnom i wkurzony brakiem szacunku dla mnie jako czytelnika, najpierw skupię się na jej słabościach.
Autor – jak on to zrobił?
Janusz Piekałkiewicz napisał niejedną książkę historyczną i jest bez wątpienia postacią bardzo zasłużoną, ale... No niby zawsze jest jakieś „ale”, ale tym razem jest ono wyjątkowo jednoznaczne. Rok wydania książki – 1994 powoduje, że popełnionych przez autora błędów faktycznych nie usprawiedliwia nic. Już sama jego przedmowa, mimo że bardzo krótka, zawiera ich kilka. Potem pojawia się ich coraz więcej. Jeśli ktoś chciałby uczyć się bitwy z tej książki - niech tego nie robi, a zaoszczędzony czas poświeci na przeczytanie innej, bardziej właściwej, pozycji.
Autor przyjął ciekawą formę, która mogłaby ułatwić czytelnikowi zapoznanie się z historią. Książka podzielona jest na rozdziały – poszczególne dni bitwy. Każdy z nich rozpoczyna się relacją brytyjską, potem niemiecką, a kończy się częścią „A było tak”, czyli obiektywnym opisem autora. Pomysł jest świetny, niestety autorowi zabrakło źródeł i w konsekwencji do błędów opisu dołącza miszmasz relacji wojskowych i prasowych. Brrrr...
Tłumacz to podstawa
Dodatkowo nieszczęsne pomieszanie faktów pogłębia działanie, a raczej nie działanie tłumacza. Trudno jest winić tłumacza gdy nie widziało się na oczy i nie umiało przeczytać oryginału, jeśli więc pokrętny i niegramatyczny język książki i liczne błędy wynikają z błędów autora, a nie z braku chęci do pracy przez tłumacza, to serdecznie przepraszam.
Tłumaczem tej książki, a mimo polskiego autora była ona tłumaczona z języka niemieckiego, jest Katarzyna Brzozowska. Jej prawdopodobnie zawdzięczamy np. niemiecką nazwę Nimwegen, zamiast przyjętej w naszej literaturze Nijmegen, artylerię przeciwpancerną zamiast przeciwlotniczej i odwrotnie oraz niektóre całkiem niegramatyczne zdania. Ta książka powinna być na indeksie książek dla dzieci i młodzieży, mogą się oni nauczyć z niej, mimochodem, wielu błędów językowych.
Mocna strona osłabiona
Jak już napisałem powyżej mocną stroną tej książki są zdjęcia. Niestety osłabiają je podpisy. Nie trzeba być wielkim znawcą wojennego sprzętu, żeby poznać, że Pantera to czołg, czyli takie „coś z wieżą”, a nie działo samobieżne „czyli takie coś bez wieży”. Ten i podobne błędy każą baczniej i z większą rezerwą przypatrzyć się innym podpisom, które trudniej zweryfikować na pierwszy rzut oka. Może to kolejne błędy tłumacza...
Mimo wszystko zdjęcia
To one są najlepsze, wiele z nich nie było bowiem szerzej publikowanych. Autor dotarł do zdjęć z archiwów niemieckich i możemy przypatrzeć się bitwie od drugiej strony. Widzimy jeńców brytyjskich i polskich. Rannych i zabitych spadochroniarzy. Takich zdjęć, w tej ilości, nie można zobaczyć w książkach wydawanych przez dawnych aliantów.
I właśnie dla tych zdjęć warto tę książkę przeczytać (przejrzeć) i warto ją posiadać w swojej bibliotece.
W moim rankingu 6-gwiazdkowym – 3
Cytat jakiś ciekawy
„- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.
Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.
Wojenne historie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jako pasjonatka fotografii ogólnie, nie mogłam przeoczyć wzmianki na początku, toteż ciekawa jestem tychże zdjęć :)
OdpowiedzUsuńDobrze, że Pan pisze o książkach, na które trzeba uważać ze względu na przekłamania czy błędy- przynajmniej wiadomo jakich unikać.