Richard Hagreaves, „Niemcy w Normandii”, Dom Wydawniczy Rebis, 2009 rok
Należę do pokolenia, które było wychowywane w, delikatnie rzecz ujmując, niechęci do Niemców. To oni byli winni wszystkim nieszczęściom, które spotykały Polskę. To oni byli barbarzyńskimi najeźdźcami, hordami Hunów mordującymi nas na przestrzeni wieków. Oczywiście byli wśród nich „dobrzy Niemcy”, ale byli oni nieliczni, no i zazwyczaj byli komunistami.
Prawdopodobnie właśnie z komunistami wiąże się owa, tworzona przez szkołę, media i ogólną propagandę, interpretacja historii. Na tle złych Niemców, nasi bracia w socjalizmie i przewodnicy po komunizmie – władcy ZSRR - mieli wychodzić na oswobodzicieli i zbawców, a ich wojenne i powojenne „wyczyny” w Polsce (te poza wojną z Niemcami) miały pójść w zapomnienie.
Polityka ta przez wiele lat odnosiła skutek, który znamy najlepiej z filmów o kapitanie Klosie i czterech pancernych z psem. Efektem jej padły także książki, z których mogliśmy dowiedzieć się o armii niemieckiej tylko tego co odbywało się w tle bitew z udziałem „oręża polskiego”, a i wtedy zazwyczaj pokazywano wojskową masę, całe jednostki i ew. ich dowódców. Jedynie z nielicznych ukazujących się na naszym rynku książek zachodnich historyków mogliśmy dowiedzieć się, że pod drugiej stronie frontu też walczyli ludzie, którzy mieli swoje wątpliwości, przemyślenia, czy rodziny.
Tak stworzona pustka nie mogła pozostać długo niezagospodarowana na wolnym rynku III RP. Dzisiaj na półkach księgarskich książek omawiających działania armii niemieckiej – Wermachtu, jednostek SS, poszczególnych formacji, oddziałów, udziału w bitwach itd. jest więcej niż tych opisujących jednostki alianckie, a chyba nawet i polskie.
W bliskiej mi rekonstrukcji historycznej drugiej wojny światowej również rozkwita rekonstrukcja jednostek niemieckiej armii. Niejednokrotnie rekonstruktorzy jednostek niemieckich są lepiej przygotowani, mają lepsze wyposażenie i imitacje uzbrojenia niż ich alianccy odpowiednicy. Niestety, co wydaje mi się szczególnie niefortunne, znają oni także historię działań „swoich” jednostek lepiej niż inni.
Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem, mam wątpliwości. Wydaje mi się, że po prostu wahadło przez ponad czterdzieści lat wychylone w jedną stronę musiało kiedyś odbić.
Powrót do meritum
Ale dość tego przydługiego wstępu, pora wrócić do meritum sprawy – książki. „Niemcy w Normandii” są monografią omawiającą normandzką bitwę z punktu widzenia żołnierzy niemieckich. Oczywiście jest wiele książek o tych bitwach i wszystkie z nich pokazują walkę obu stron, odnosząc się również do strony niemieckiej, jej oddziałów i żołnierzy. Wszystkie one jednak „widziane” są z punktu obserwatorów alianckich.
Tu mamy odwrócenie relacji, razem z Niemcami i marszałkiem Rommlem szykujemy się do odparcia anglo-amerykańskiego ataku. Widzimy jakie emocje targają dowódcami i żołnierzami, gdy z miesiąca na miesiąc, a potem z tygodnia na tydzień przygotowują swoje stanowiska, zapory i pola minowe na plażach. Mamy okazję bardzo dokładnie poznać relację pomiędzy Hitlerem, sztabem Naczelnego Dowództwa Wermachtu, a jego oddziałem - Naczelnym Dowództwem na Zachodzie.
Hitler i jego marszałkowie upatrywali wielkiej nadziei w inwazji na zachodzie. Dopóki ona nie nastąpiła musieli być na nią gotowi, co blokowało duże siły Wermachtu na zachodzie Europy, tymczasem na wschodzie Armia Czerwona posuwała się wciąż naprzód. Gdyby udało się odeprzeć aliancką inwazję we Francji, z dużym prawdopodobieństwem można by założyć, że na następny tego typu atak Anglików i Amerykanów nie byłoby stać zbyt szybko. Wtedy większość sił można by rzucić do walki z Rosjanami, tocząc tak naprawdę walkę tylko na jednym froncie (oczywiście nie licząc walk we Włoszech).
Mniej znane wojenne historie
Książka Hargreavesa, oprócz tego, że szczegółowo omawia poszczególne bitwy w Normandii dodaje także i rozszerza nowe, nieznane mi w tym zakresie, jej wątki. Dzięki niej poznałem działania U-bootów przeciwko flocie inwazyjnej, próby działania Luftwaffe (która przez np. Ryana przedstawiona była jako samobójczy atak dwóch samolotów na plaże pełne amerykańskich żołnierzy), która w Normandii próbowała nawiązać walkę z aliantami.
Innymi ważnym elementem książki są relacje z badań opinii publicznej przeprowadzanych przez SD wśród Niemców. Można się przekonać jak bardzo nastrój Niemców zależał od propagandy przygotowanej przez służby Goebbelsa. I jak czasem, mimo jego starań, nastroje siadały i oddawały coraz uczciwiej ogólną sytuację. Najlepszym przykładem jest rozpoczęcie ostrzeliwania Anglii bombami V-1, które na początku wzbudziły entuzjazm dla nowej broni, a z czasem, mimo starać propagandy, przyniosły rozczarowanie nie przynosząc wymiernego skutku.
Autor wiele emocji i przekonań prostych żołnierzy na froncie wyczytuje z ich listów pisanych do domu. Żołnierze w listach pozwalają sobie na delikatne tylko sugestie dotyczące trudniejszej z dnia na dzień sytuacji w polu, ale za to bardzo często bezkrytycznie przedstawiali wiarę w swojego wodza. Z tych listów bardzo łatwo wysnuć wniosek o doskonałym morale hitlerowskich żołnierzy. Nie przeczę, że rzeczywiście mogło ono takie być, jednak podważyłbym sam dowód. Przecież Niemcy, jak każda inna armia świata, cenzurowali listy żołnierskie. Szeregowiec, czy podoficer mieli pewność, że ich list, zanim przeczytają go narzeczona, żona, czy rodzice, przeczyta jego dowódca albo ktoś jeszcze, a przypadki siania defetyzmu były surowo karane. Wydaje się także, że żołnierze mogli nie chcieć martwić bliskich swoim ciężkim położeniem i brakiem nadziei.
Hipotetyczna przyszłość przeszłości
Ogólnie myśl książki jest taka, że Niemcy przegrali w Normandii tylko przez przewagę w artylerii i lotnictwie alianckim, oraz przez pomyłki i niedociągnięcia wyższych, a nawet najwyższych oficerów Wermachtu. Gdyby nie upieranie się przy nieracjonalnych rozkazach Hitlera i jego marszałków rezydujących w dalekich od Normandii Niemczech, dzielny żołnierz niemiecki i jego doskonali dowódcy nie przegraliby swojej walki, lub chociaż nie ponieśli tak katastrofalnych strat. Podobne tezy zawsze trochę mnie śmieszą, bo próba zgadywania jaka byłaby przyszłość naszej przeszłości teraz gdy niemal wszystko już wiemy nadal jest niesłychanie trudna, a wtedy teraźniejszość była po prostu płynna i jedno inne zburzenie fali powodowałoby inne jej odbicia w przyszłości. Na inne decyzje sztabu Wermachtu na zachodzie inne byłyby odpowiedzi sztabów alianckich itd. Nie wiadomo jak by było, wiadomo na pewno, że wszystko byłoby... inne, niekonieczne lepsze dla Wermachtu.
Warto przeczytać
Lubię czytać książki historyczne, które oprócz opowieści o bitwach i kampaniach, cytowania danych i mapek ze strzałkami, dają także obraz tego jak czuli tę wojnę zwykli żołnierze i jak wyglądało ich życie na froncie. To właśnie dają „Niemcy w Normandii”, którzy pokazują nam żołnierzy niemieckich jako zwykłych, jak to się teraz mówi, Europejczyków. Ludzi takich samych jak ich przeciwnicy, tak samo tęskniących za bliskimi i przeżywających śmierć swoich przyjaciół. Żołnierzy, nie nadludzkich bohaterów, bojących się śmierci i ran, których do walki motywowała nie tyle ideologia nazistowska, ale przede wszystkim poczucie koleżeństwa.
Oczywiście trudno jest mi okazywać współczucie dla niemieckich ofiar normandzkiej bitwy, bo choć były one ogromne to ciężko zapomnieć, że Niemcy bronili nie swojej Ojczyzny, ale swojej zdobyczy, którą zagarnęli zbrojnie cztery lata wcześniej. Ale dzięki lekturze książki Hargreavesa potrafię bardziej docenić kunszt niemieckiego żołnierza, jego wyszkolenie i uzbrojenie. Po tej i innych tego typu lekturach trudno też mi patrzeć na hitlerowskich żołnierzy jak na hordy barbarzyńskich Hunów.
W moim rankingu 6-gwiazdowym – książka dostaje 4
Cytat jakiś ciekawy
„- Panie Antoś, tego jeszcze nie było! Dwa, panie Antoś, dwa dostałem. Podstawili się, panie Antoś, podstawili pod same lufy. Jeden od razu wyskoczył ze spadochronem, jak mu przygrzałem, a drugi trochę później. Jakby się jeszcze trzeci podwinął to bym i jego spruł, bo amunicji miałem do licha. Ale heca panie Antoś! Widzisz „Dziubek”, twój starszy kolega pokazał ci co potrafi. Jeśli chcesz, udzielę ci lekcji jak należy dwóch Niemców za jednym zamachem ukatrupić.
„Dziubek” skrzywił się, przymrużył oczy i odpowiedział spokojnie:
- Nie trzeba, Kazek. Widzisz ja również dwa zestrzeliłem i również dwaj piloci wyskoczyli ze spadochronem. Jeśli chcesz to raczej ja dam ci lekcje”.
Bohdan Arct „Niebo w ogniu”, Wydawnictwo MON, 1982 rok.