Piotr
Głuchowski, Marcin Górka „Karbala”. AGORA S.A., 2015 rok.
Wielu
moich znajomych do tej pory przekonanych jest o tym, że w Iraku
prowadziliśmy działania stabilizacyjne, budowaliśmy szkoły,
pomagaliśmy ludziom i demokracji. Polscy żołnierze ginęli, bo źli
terroryści podkładali bomby pod niosące pokój i radość konwoje.
Tego przez lata mogliśmy dowiedzieć się z naszych mediów, tak
mówili politycy, generałowie i ich rzecznicy. Kłamcy.
Ta
książka pokazuje inny świat tej wojny, bo jest właśnie
opowieścią o wojnie. I to nie taką, która pozwala na
gadanie o „okupacji”, „polskich okupantach”, „wstydzie
za Polaków”, „najemnikach” itp. bzdury pisane przez miłujących
pokój ludzi, którzy mogą go miłować i wypowiadać publicznie
takie słowa, bo żołnierze,
tacy jak jak bohaterowie „Karbali”, stoją na straży jego
bezpieczeństwa. I to na tyle komentarza dla kilku moich
znajomych, którzy są żywym przykładem tego, że czasami,
mentalnie, naprawdę jesteśmy czterdzieści lat za Ameryką (znaczy
w latach 70.).
„– Uznaliśmy,
że nie ma sensu o tym szerzej informować – tak to po dekadzie
wytłumaczy generał Bieniek w rozmowie z tygodnikiem „Wprost”: –
Przekazywanie informacji, że Irak płonie, nie wpłynęłoby dobrze
ani na świadomość żołnierzy w Polsce, ani na rodziny misjonarzy,
ani na resztę naszego społeczeństwa”. Ten cytat z książki
niech starczy za komentarz do kłamstw jakimi nas karmiono. Książka
jest zbyt ciekawa i ważna by skupiać się na tym temacie, ale
jeszcze do niego wrócę (na koniec).
Bo
„Karbala” to książka bardzo dobra. I to nie tylko bo ma szansę
większej ilości ludzi opowiedzieć historię walk polskich
żołnierzy w Iraku, ale także że ową szanse wykorzystuje. To
świetnie napisana opowieść, w stylu filmów amerykańskich, która
trzyma czytelnika w napięciu serwując mu kolejne wojenne historie.
I to historie prawdziwe, bo autorzy dotarli i zdobyli zaufanie
weteranów i bohaterów z Karbali. A to nie jest byle co. Bo
znalezienie ich mogło nie być trudne, choć część z nich odeszła
już do cywila i rozpoczęła inne życie, chcąc zapomnieć o
wojnie, ale przekonać ich do szczerości i opowieści... Żołnierze
nie lubią dziennikarzy i wolą trzymać ich na dystans, tego uczą
nasze służby mundurowe - „odeślij do rzecznika!”. Tego uczy
praktyka, na którą solidnie zapracowali koledzy dziennikarze –
szukający sensacji lub bezrefleksyjnie powtarzający słowa
rzeczników i polityków.
Tym
razem jednak udało się. „Karbala” jest reportażem z wojny
napisanym opowieściami żołnierzy, od dowódców do szeregowych. Od
tych którzy podejmowali decyzję o wysłaniu żołnierzy do walki i
być może na śmierć, do tych, którzy stanęli przed wyborem „albo
my ich, albo oni nas”.
Książka,
wbrew powszechnej opinii, nie jest poświęcona tylko i wyłącznie
obronie City Hall w Karbali. Sama akcja jest jakby tylko pretekstem
do opisania wydarzeń z kwietnia i maja 2004 roku oraz całego tła
politycznego, społecznego i wojskowego Iraku z początku XXI wieku.
No i udziału w tym wszystkim Polaków i naszego wojska.
Może
tych, którzy spodziewają się czegoś w stylu „Helikoptera w
ogniu” i „Byliśmy żołnierzami” ten opis nieco zaniepokoi,
ale niesłusznie. Wprowadzenie do sytuacji, pokazanie tła całej
akcji powoduje, że lepiej rozumiemy to, co działo się przez te
tygodnie, miesiące i lata.
A
miłośnicy akcji nie będą żałowali z całą pewnością. Bowiem
„Karbala” to nie tylko te kilka dni i nocy obrony karbalskiego
„ratusza” (3-6. kwietnia 2004 roku) przez pododdziały polskie i
bułgarskie, ale także udział polskich żołnierzy w operacji
„Żelazna szabla” - odzyskaniu Karbali z rąk partyzantów
sadryjskich i oczyszczeniu miasta przez Amerykanów i Polaków.
I
to akcji pisanej żołnierskimi opowieściami i obrazami jak z wyżej
wymienionych filmów.
Dwa
przykłady.
Pierwszy:
Naprzeciwko
szóstki polskich żołnierzy zbiera się tłum manifestantów.
Wznoszą wrogie okrzyki, ale nie widać broni, krzyczeć każdemu
wolno. Polacy są to m.in. po to, by tego pilnować. Jednak w pewnej
chwili z tłumu wychodzi starszy mężczyzna i spod ubrania wyciąga
karabinek z urżniętą kolbą, przeładowuje i zaczyna unosić broń.
Kapitan Kalisiak (jeden z głównych bohaterów książki, dowódca
obrony City Hall, dzisiaj pułkownik) wydaje snajperowi prosty rozkaz
- „Odstrzel dziada!”. Snajper przyklęka, celuje... Strzały
padają równocześnie: seria z „kałacha”
trafia w niebo, strzał ze „snajperki” w splot słoneczny
partyzanta...
Drugi:
Polscy
żołnierze zajmują budynek hotelu. Ich zadaniem jest obserwacja i
powstrzymanie ew. przemieszczającego się nieprzyjaciela. Od czasu
do czasu są ostrzeliwani, na całe szczęście mało skutecznym
ogniem. Gdy zagrożenie zaczyna być realne likwidują je sami lub
wzywają wsparcie. Ich pozycja jest doskonała do obserwacji, ale
odkryty ze wszystkich stron budynek hotelu to także wyjątkowo
niebezpieczne miejsce. Tym razem jednak mają wsparcie. Gdy Polak
odkrywa, w którym budynku chowa się ostrzeliwujący ich snajper,
przez radio wzywa wsparcie. Abrams „dyżurujący” na placu obraca
wieżę i lufę, pada strzał i na zawsze znika część willi.
Snajper już nie będzie niepokoił Polaków.
Spokojnie
mogłem sobie pozwolić na ten spoiler, bo takich obrazów w książce
jest naprawdę dużo, a i napisane są językiem dużo bardziej
zajmującym niż powyższe skróty.
Ale
ta książka to nie tylko wojenna historia, ale może przede
wszystkim historia żołnierzy i weteranów, i tego jak wyglądają
ich historie przed, w trakcie i po wojnie. Tego, co różni stosunek
do weteranów w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, gdzie ciężko
rannemu żołnierzowi pielęgniarka mówi, że ”mu się należało”,
a internet jest pełen hejtów od „hipisów”, którzy
pozazdrościli Amerykanom z lat 70. możliwości protestów
pokojowych. Gdzie administracja rządowa i wojsko dopiero „na żywym
ciele żołnierzy” (dosłownie) uczy się, że z wojny mogą wrócić
ranni i że nie wszystkie rany są widoczne i krwawią.
Gdzie,
wreszcie ten temat na koniec, kilku ludzi może postanowić, że z
powodów politycznych i ich własnego „widzimisię” o bohaterach
z Karbali i innych nie dowie się nikt, a my – czyli społeczeństwo
– będziemy musieli myśleć co nam karzą i pozwolą wiedzieć.
To
oczywiście ogromny zarzut do polityków i najwyższych dowódców. Ale nie wszystkich. Tajemnica była tak wielka, że nawet generałowie,
którzy w kolejnych zmianach dowodzili misjami w Iraku, dowiadywali
się o tym przypadkiem (np. gen. Skrzypczak). Ale ta tajemnica
powodowała np., że najważniejsi bohaterowie tej książki (także
po prostu Bohaterowie) przez całe lata nie zostali docenieni.
Wina
polityków i najwyższego dowództwa jest bezsporna – ukrywali
informacje i przez to manipulowali nami – obywatelami. Prowadzili
wojnę, a nas okłamywali. Ale jak to się stało, że w świecie,
gdzie informacja jest towarem, świecie XXI w., gdy nie ma dla niej
granic, nasi dziennikarze nie odkryli prawdy natychmiast? Albo jest
to wynik naszego słabego dziennikarstwa (z góry przepraszam moich
kolegów dziennikarzy), albo podatności owego na manipulację
polityków. Może to także podskórna chęć robienia polityki i
dyrygowania, co mają wiedzieć „maluczcy” i jak reagować?
Trudno wybrać dobrą odpowiedź.
Tym
bardziej, że autorzy „Karbali” podają także przykład
ujawnienia prawdziwej i wstrząsającej informacji o torturach,
których dopuszczali się amerykańscy żołnierze na więźniach w
irackim więzieniu Abu
Ghraib. Po publikacji artykułu w kwietniu 2004 roku w Iraku
zawrzało. Jego efektem było śledztwo i ukaranie winnych, ale także
kolejne skuteczne ataki na amerykańskich żołnierzy i cywili.
Mimo
wszystko wybrałbym prawdę o polskich żołnierzach, nawet gdyby
była niewygodna dla polityków.
Jeśli
jeszcze jest ktoś, kto nie jest przekonany do przeczytania tej
książki to niech jej nie czyta. Można żyć bez poznania
najnowszej historii Polski, można pewnie żyć też z przekonaniem,
że politycy wiedzą, co dla nas dobre, a polscy żołnierze jeździli
do Iraku i Afganistanu dla pieniędzy i na wczasy. Ale mimo wszystko
warto przyjąć do wiadomości, że żołnierz jedzie tam gdzie
wysyła go dowództwo, czy w szerszym znaczeniu – Ojczyzna i
wykonuje rozkazy, nawet gdy mogą one doprowadzić do śmierci jego i
jego podwładnych.
A
tym, którym się wydaje, że polscy żołnierze okupowali Irak podam
przykład. Gdy Sadyści zaatakowali karbalski City Hall, lokalną
siedzibę władz irackich, bronili go polscy i bułgarscy żołnierze.
I robili to nawet wtedy, gdy uciekli iraccy policjanci. Bronili
siedziby lokalnych irackich władz, gdy mogli siedzieć w dość
bezpiecznej i obwarowanej bazie. Wcześniej, ryzykując własne
życie, ratowali ofiary zamachów na tłum pątników. Nie pasuje to
do obrazu okupantów jaki my Polacy znamy.
Ważne - autorzy tylko gdy cytują żołnierzy używają na określenie miejscowych słowa "szuszwol", normalnie określają zbuntowanych Sadrystów słowem partyzant, choć wg mnie bardziej pasowałoby - powstaniec. Ale to temat na osobną dyskusję.
A
książkę przeczytać trzeba.
W
moim osobistym 6-gwiazdkowym rankingu: 6 minus.
Zubek
Ps.
Jako rekonstruktor i odtwórca historyczny, członek stowarzyszenia o
tym profilu wieszczę, że (zwłaszcza jeśli film dorówna książce)
kilka GRH pokusi się o odtworzenie „zwiadowców Kalego” i
bułgarskich komandosów.
Ps.
2. Jeśli film nie dorówna książce, choć w połowie, będę
bardzo rozczarowany.
Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz